Niegdyś tętniło w nich życie. Dziś w opuszczonych budynkach hula wiatr, a nieliczne ocalałe przedmioty zachowują pamięć o swych właścicielach i dawnych czasach. Odwiedzają je już tylko zbłąkani turyści, choć według niektórych… także i duchy. I mimo, że na to właśnie wskazuje ich nazwa – ghost towns (miasta-widma) należy tłumaczyć raczej jako miasta wymarłe lub opuszczone przez swoich mieszkańców.
Przyczyn opuszczania miast jest wiele. Wojny, katastrofy, klęski żywiołowe czy względy ekonomiczne. W żadnym jednak kraju na świecie ludzie nie porzucili tylu domostw, osad i miasteczek, co w Stanach Zjednoczonych. Zjawisko to miało związek przede wszystkim z wybuchem XIX-wiecznej gorączki złota, gdy masowo budowano kopalnie cennego kruszcu, a wokół nich naprędce wznoszono górnicze miasteczka, które pustoszały wraz z wyeksploatowaniem okolicznych złóż. I choć przede wszystkim mówi się tu o gorączce złota, nie inaczej było w kwestii wydobycia srebra, miedzi, uranu, ołowiu czy węgla. Gwar osad ustawał wraz z oczyszczeniem okolicy z cennego kruszcu. Czasem pustoszały dosłownie w ciągu jednej nocy, pozostawiane na pastwę wiatru i niesionego nim piasku, by przeobrazić się w pustynne widma.
Pojęcie “ghost town” nie jest ścisłe i kryje w sobie miejsca niemal zupełnie zrównane z ziemią, jak i te całkiem opuszczone, jednak z wyraźnymi śladami zabudowań. Można mówić także o tak zwanych semi ghost towns, które zaznały znacznego spadku demograficznego, pozostała w nich jednak niewielka grupa mieszkańców.
Bodie Ghost Town, Kalifornia
Otoczone górami opuszczone Bodie położone jest w hrabstwie Mono, we wschodniej części łańcucha Sierra Nevada na wysokości 2500 m n.p.m. Historia Bodie sięga roku 1859, gdy na fali gorączki złota przybyła tu grupa poszukiwaczy dowodzona przez W,S. Bodey’a. Po odkryciu złotego kruszcu założyli prowizoryczny obóz, który z czasem przekształcił się w dobrze prosperujące, pokaźnych rozmiarów miasto.
W czasach świetności Bodie mogło poszczycić się aż 65 saloonami, a także wszystkim, co wówczas świadczyło o miejskim statusie jak linia kolejowa, szkoły, hotele, kościoły, sklepy, więzienie, a także straż pożarna. Nie brakowało tu dzielnicy czerwonych latarni a nawet własnego Chinatown. Do tego niektóre z tutejszych lokali serwowały ciepłe posiłki o każdej porze. Jeżdżąc po Stanach i odwiedzając miasteczka zamknięte na cztery spusty po 21.00 zrozumiecie jak wiele to znaczy ;)
Z początkiem XX wieku miasto liczące w szczytowym momencie 7-8 tysięcy mieszkańców zaczęło się wyludniać. Nawracające pożary, Wielki Kryzys, prohibicja i brak nowych złóż – to wszystko przyczyniło się do jego ostatecznego upadku. Ostatni mieszkańcy opuścili Bodie w latach 60-tych, jednak miasto choć porzucone, nie zostało zapomniane. Wraz z odejściem ostatniego mieszkańca objęto je ochroną, nadając mu statut najpierw stanowego, a ostatecznie Narodowego Parku Historycznego. Dlatego w przeciwieństwie do miast widm niszczejących pod gorącym piaskiem, Bodie stanowi jedno z najlepiej zachowanych opuszczonych miast na świecie. Do chwili obecnej przetrwało tu aż 110 budynków strzeżonych nie tylko przez amerykańskie władze, ale i duchy byłych mieszkańców.
Według legendy duchy dawnych mieszkańców strzegą pozostawionego w Bodie mienia i rzucają klątwę na każdego, kto odważy się przywłaszczyć sobie choćby kamyk. Dzięki tak skrupulatnej ochronie Bodie pozostaje jednym z najwspanialszych miast – widm na świecie. Warto zaznaczyć, że ochrona nie wiązała się z ingerencją w charakter opuszczonych budynków, pozostawiając je takimi, jakimi porzucili je ostatni mieszkańcy. Dlatego możemy spojrzeć na miasto ich oczami, bez wrażenia, że bierzemy udział w skrojonej pod turystów szopce. A do takich miejsc jeszcze dojdziemy ;)
Więcej zdjęć i historii z Bodie >>
Rhyolite – sztuka w opuszczonym mieście
W okolicach dzisiejszego Rhyolite złoto odkryte zostało w roku 1904, a rok później miasteczko powołano do życia. Jego nazwa pochodzi od ryolitu, powszechnego tu minerału zawierającego dużo cennego kruszcu. Jednak już w roku 1906, gdy trzęsienie ziemi zniszczyło finansową dzielnicę ówczesnego San Francisco fundusze dla kopalni w Nevadzie zostały wstrzymane. Miasto, które w ekspresowym tempie zyskało 5 – 8 tysięcy mieszkańców zaczęło równie szybko podupadać. Produkcja złota spadła drastycznie, a wraz z nią populacja Rhyolite. Do 1920 roku z kilku tysięcy mieszkańców pozostało zaledwie 14.
Dziś w Rhyolite zobaczyć możemy pozostałości kilku budynków, spośrod ktorych na szczególnąuwagę zasługuje Tom Kelly’s Bottle House – dom wzniesiony, jak jego nazwa wskazuje, z samych butelek. Mieszcząca trzy pokoje konstrukcja jest dobrze zachowana, a w ostatnich latach dom z butelek pełnił funkcję sklepu z osobliwościami.
Goldwell Open Air Museum i Ostatnia Wieczerza
Rhyolite bardzo wyróżnia się na tle innych opuszczonych miast. To bowiem nie tylko ghost town, ale także dość osobliwa galeria sztuki otoczona pustynią Amargosa. Od 1984 roku funkcjonuje tu Goldwell Open Air Museum, którego działalność zapoczątkowała instalacja pokaźnych rozmiarów rzeźby przez belgijskiego artystę Alberta Szukalskiego.
Rzeźba to mroczna interpretacja obrazu Leonarda da Vinci „Ostatnia Wieczerza” o tym samym zresztą tytule. Ludzkich rozmiarów duchy Szukalski tworzył przy udziale żywych modeli. Wkrótce do „Ostatniej Wieczerzy” dołączyły kolejne instalacje. Zobacz więcej instalacji w Rhyolite >>
Rhyolite było największym miastem położonym w obszarze upalnej Doliny Śmierci. Death Valley skrywa jednak więcej śladów osad pozostawionych na pastwę żarzącego z gorąca piasku, jak choćby Death Valley Junction, Skidoo, Ballarat czy Panamint City. Nieopodal tego ostatniego odnaleźć zaś można jeden z najciekawszych obiektów historyczno-architektonicznych całego obszaru.
Wildrose Charcoal Kilns
Kamienne piece do wypalania węgla wybudowane w 1877 roku przez Modock Consolidated Mining Company miały zapewnić opał dla położonych nieopodal kopalni srebra. Ich wnętrza wypełniano pniami sosnowymi i poddawano spalaniu przez sześć do ośmiu dni oraz suszeniu przez pięć kolejnych. Tak otrzymany węgiel transportowano do kopalni.
Ustawionych w rzędzie dziesięć piecy w kształcie uli, wysokich na blisko 8 metrów, stanowi najlepiej zachowany kompleks tego typu konstrukcji w zachodnich Stanach Zjednoczonych. Mimo, że tutejsze ziemie eksploatowano ze srebra do około 1900 roku, korzystanie z kamiennych piecy zakończyło się najprawdopodobniej już w roku 1879, co oznacza, że ich użytkowanie nie przekroczyło trzech lat. Być może w tym właśnie tkwi sekret ich niemal nienaruszonego stanu. Co jednak niesamowite, mimo że ostatnie sosny spalono w nich blisko 130 lat temu, zapach ich wnętrza sugeruje jakby upłynął ledwie tydzień. Wydając w środku różne odgłosy, dostrzec można ponadto niesamowitą akustykę. Przypadkowo sprawdzone :)
Choć nie zachowały się prawie żadne dokumenty z czasów funkcjonowania kamiennych piecy, wiadomo że ich pracowników zasilała rdzenna amerykańska ludność oraz Chińczycy. Znana jest tylko jedna wzmianka o osadzie Wild Rose, w której mieszkali. Pozostałości Wild Rose zasypały jednak pustynne piaski, a jej dokładne położenie nie jest dziś znane.
Podobne kamienne piece, choć nie tak dobrze zachowane, odnajdziecie także we Frisco, jednym z wielu miast-widm stanu Utah.
Grafton
Większość dzisiejszych ghost towns powstało w czasach gorączki złota jako osady górnicze, a ich mieszkańcy pracowali najczęściej w przy wydobyciu surowców w kopalniach. W przypadku Grafton było jednak inaczej. Podobnie jak stolica stanu Utah – Salt Lake City, osada została założona przez przybyłych na te ziemie Mormonów. Okolica nie była przyjazna osadnikom, a twarda, nieurodzajna ziemia nie zwiastowała zebrania plonów. Mimo to pojawił się pomysł, by przy zastosowaniu nawadniania wykorzystać połacie jałowych ziem pod uprawę bawełny. Idea padła na podatny grunt i tak, w dolinie rzeki Virgin, rok po roku wyrastały nowe osady: Virgin (1857), Grafton (1859), Adventure (1860), Northup (1861), Rockville i Springdale (1862). Część z nich dotrwała naszych czasów, losu tego nie podzieliło jednak Grafton.
Miasteczku od początku jakby brakowało szczęścia. Nowoprzybyli farmerzy tak gorliwie eksploatowali ziemię pod uprawę bawełny, że zapomnieli o obsianiu jej kukurydzą czy trzciną, pozwalającą na wyżywienie siebie i ich rodzin. Sytuacji nie poprawiło wylanie “dziewiczej rzeki”, które niemal zmyło drewnianą osadę. W wyniku powodzi ocalali osadnicy przenieśli się milę dalej, gdzie dziś możemy oglądać to, co z Grafton pozostało.
Zmiana lokalizacji miasteczka nie przerwała jednak pasma jego kłopotów. Budowane na rzece zapory były zmywane kilka razy w roku, a co za tym idzie nawadnianie gleby wiązało się z olbrzymim nakładem pracy. Mormoni cieszyli się jednak dobrym zdrowiem, a ziemia rodziła całkiem zadowalające plony. Dzięki temu społeczność mogła oddawać się temu, co stanowiło kluczowy element jej życia – tańcom i muzyce. Nawet w trudnych czasach każdy piątek zarezerwowany był dla tych właśnie aktywności.
Pierwszy raz miasto zostało opuszczone w 1866 roku, gdy ludność ze wszystkich okolicznych osad zwołana została do Rockville, by zmobilizować siły przeciwko zamieszkującemu te ziemie “od zawsze” plemieniu Nawaho >> Dwa lata później, gdy atmosfera nieco ostygła, osadnicy wrócili do swoich domów. Grafton coraz gorzej znosiło jednak nawiedzające je regularnie powodzie. Gdy w okolicy zaczęto prace nad nowym kanałem – Hurricane, osadnicy z Grafton ruszyli pomóc w jego budowie, przy okazji coraz liczniej zasiedlając powstałe w okolicy miasto o tej samej nazwie. Grafton stopniowo się wyludniało, by w latach 40 XX wieku opustoszeć zupełnie.
Dziś po Grafton pozostały zaledwie 4 opuszczone budynki, choć zachowane w dobrym stanie. To kościół, w którym zarazem mieściła się szkoła, dwa domy mieszkalne oraz stodoła. Klimat dopełnia zawieszona na drzewie huśtawka poskrzypująca przy podmuchach wiatru. Nieopodal, u podnóża czerwonych skał znajduje się miejscowy cmentarz, robiący niesamowite wrażenie zwłaszcza w obliczu nadchodzącej burzy.
Grafton zdecydowanie nie należy do popularnych atrakcji. Panuje tu cisza i spokój. Co ciekawe, kręcono tu między innymi The Old Arizona – pierwszy film dźwiękowy nagrywany poza studiem.
Ed’s Camp i opuszczona Route 66
Ed’s Camp trudno zakwalifikować jako typowe miasteczko, nie wymyka się jednak szerokiej definicji obejmującej amerykańskie ghost towns. To pustynna oaza przy niegdyś najważniejszej, a nadal najsłynniejszej drodze Ameryki – Route 66. Założony przez Lowella “Eda” Egartona obóz zapewniał usługi typowe dla większości małych miasteczek na Route 66. Żywność, paliwo, naprawy samochodowe, zakwaterowanie, łazienki i parking dla przyczep. W latach świetności Drogi 66 przydrożne osady powstawały w niesamowitym tempie, jednak to Ed’s Camp dorobił się miana “the coolest spot on the desert”.
Ed był miejscowym górnikiem i najmował się w okolicznych kopalniach, najwyraźniej jednak stwierdził, że więcej złota znajdzie poza nimi. I niewiele się pomylił, gdyż Ed’s Camp okazał się świetnie prosperującym interesem. Do czasu gdy rolę legendarnej route 66 przejęła międzystanowa sieć autostrad, czyniąc tę pierwszą coraz rzadziej uczęszczaną, a przydrożne usługi zbędnymi. Dziś pobocza Historic Route 66 usłane są opuszczonymi miejscowościami, a także pojedynczymi motelami, restauracjami i stacjami benzynowymi, które nie doczekały się lepszych czasów.
Oatman – dzikie osły i gorączka złota w Arizonie
Dla miejscowości przy Route 66, będących przede wszystkim zapleczem dla podróżnych i ich maszyn, czas nie okazał się łaskawy. Są jednak miejsca, dla których położenie przy historycznej trasie okazało się zbawienne. Doskonałym przykładem jest Oatman, opuszczone miasto, do którego trasa wiedzie poprzez niezwykle widokowe Black Mountains, kontrastujące z krajobrazem pobliskiej pustyni Mojave.
Dzisiejsze Oatman leży w jednym z najsurowszych fragmentow zachodniej Arizony. Skromna osada istniała tu jednak na długo przed 1900 rokiem, choć nie wiadomo z jakiego powodu przybysze osiedli w niegościnnych Black Mountains, w których tak ciężko było przetrwać.
Około 1906 roku miejsce przekształciło się w typowe boom-town zakładane w pobliżu odkrytych złóż złota. Jak większość podobnych miast tego okresu służyło jako zaplecze górników pracujących w okolicznych kopalniach i podobnie jak one opustoszało wraz z przetopieniem wszystkich złotych grudek. W szczytowych latach miasto było ówczesną metropolią z populacją przekraczającą 20 000 osób. W 1921 roku Oatman strawił pożar, z którego ocalał jedynie stojący do dziś i uznawany za najważniejszy zabytek w tych okolicach, Oatman Hotel. Domy jednak odbudowano, a większość mieszkańców opuściła miasteczko dopiero w latach 60-tych XX wieku.
Oatman możemy zaliczyć do tak zwanych semi – ghost town, miast częściowo opuszczonych. Obecnie nadal mieszka w nim około 150 osób i jak na miasto wymarłe bywa zadziwiająco żywe, zwłaszcza w weekendy. Mieszkańcy wystawiają stragany z pamiątkami wzdłuż dwóch głównych ulic, a niektórzy z nich biorą udział w inscenizowanych pojedynkach.
Gdyby nie Route 66, Oatman podzieliłoby zapewne los wielu miasteczek pochłoniętych przez pustynne piaski. Na fali renesansu zainteresowania legendarną drogą i historią USA, Oatman zyskało jednak na popularności wśród poszukiwaczy atmosfery dawnego “Dzikiego Zachodu”.
Oatman to zatem miejsce o dość turystycznym charakterze. Charakteru tego można jednak nie dostrzec przyjeżdżając tu pod wieczór, jak było w naszym przypadku. Gdy zapada zmierzch miasto wydaje się faktycznie wymarłe i nabiera więcej cech ghost niż town. Polecam :) Jedyne, czego można żałować odwiedzając Oatman po zachodzie słońca to fakt, że nie spotka się grupy dzikich osłów przechadzających się w ciągu dnia jego ulicami. Na noc zwierzęta wracają w okoliczne wzgórza.
Więcej zdjęć i historii z Oatman >>
Goldfield, Arizona – Dziki Zachód dla turystów
Położone na północ od Apache Junction w Arizonie Goldfield ukazuje kolejne oblicze amerykańskich opuszczonych miast.
Goldfield pod koniec XIX wieku szybko rozwijało się za sprawą złóż złota odkrytych u podnóży masywu Superstition Moluntains (Gór Przesądu). Na przełomie wieków miasto liczyło ponad 1500 mieszkańców, a nowi poszukiwacze fortun pojawiali się tu dzień w dzień.
Apetyty łowców skarbów podsycała legenda o znajdującej się w Górach Przesądu zaginionej kopalni, znanej jako Lost Dutchman’s Gold Mine. Według podań pewien imigrant z Niemiec odkrył w tym rejonie bogate złoża złota i na łożu śmierci zdradził ich położenie właścicielce pensjonatu, opiekującej się nim w ostatnich latach życia. Na przestrzeni lat wielu poszukiwaczy próbowało odnaleźć kopalnię, jednak bez rezultatu. Wielu przypłaciło poszukiwania życiem, skąd pojawiały się plotki o tym, że najsłynniejsza zaginiona kopalnia Ameryki strzeżona jest przez upiory.
Dziś Goldfield to tak naprawdę Dziki Zachód w miniaturze, będący jednak wytworem głównie turystycznym. Żaden z budynków nie pochodzi z oryginalnego Goldfield, a jego lokalizacja również odbiega nieco od miasta z XIX wieku. Trzeba jednak przyznać, że budynki zrekonstruowano z dużą starannością, a samo miasteczko, może przenieść zwiedzających wprost do czasów gorączki złota. Pod warunkiem przymknięcia oka na tłumy turystów, co może okazać się awykonalne.
W miasteczku można zatem zwiedzić podziemne korytarze kopalni złota, wypić whiskey w saloonie, przejechać się krytym płótnem wozem, a nawet spędzić noc w obozie poszukiwaczy złota u podnóży gór. Można zwiedzić też burdel i posłuchać opowieści z XIX wiecznej alkowy. Jeśli jednak w przybytku mile widziane są dzieci, nie spodziewajcie się autentyczności ani przesadnej pikanterii (tak przynajmniej przypuszczam, bo dolary za wstęp postanowiłam przeznaczyć na inne przyjemności). W Goldfield można też kilka razy dziennie oglądać pojedynki rewolwerowców, poprzedzone odegraniem prowadzącej do nich scenki. I tak naprawdę chyba właśnie rewolwerowcy tworzą klimat Goldfield i sprawiają, że można wybaczyć miasteczku mocno komercyjny charakter. Nie dość, że wyglądają jak żywcem przeniesieni z czasów gorączki złota, chętnie wdają się w rozmowy i z pasją snują opowieści o minionej epoce.
Deadwood – gorączka złota w Południowej Dakocie
Na uwagę zasługuje także miasto rozsławione swego czasu przez produkowany przez HBO serial – Deadwood. Jest ono ciekawym przykładem miasta, które niegdyś stało się ghost town, zyskało jednak nowe życie. Więcej o nim możecie przeczytać tutaj >>
Choć okoliczności powstania i opuszczania amerykańskich miasteczek były w wielu wypadkach podobne, zaskakująca jest ich różnorodność. Wybierając się do USA warto uwzględnić je w planie podróży i spotkać się z zapisaną w nich, nieodległą jeszcze historią.
Więcej zdjęć z Polski i ze świata znajdziecie na moim Instagramie. Zachęcam do obserwowania zwłaszcza, że zaczęłam niedawno i dopiero „rozkręcam się” na tym kanale :)
Lubisz opuszczone miejsca albo podobne klimaty? Zajrzyj też do:
Rhyolite – sztuka w opuszczonym mieście Doliny Śmierci >>
Bodie – opuszczone miasto, w którym zatrzymał się czas >>
Oatman – ghost town i dziewczyna z tatuażem >>
Deadwood i gorączka złota w Black Hills >>
El Castillo – Pałac w Bajo Mono w Panamie >>
Chcesz wyjechać do Stanów Zjednoczonych? Zobacz co kryje formularz wizowy i jak przebiega rozmowa z konsulem >>