Na wstępie uprzedzam wszystkich poszukujących przepisu na wypożyczenie samochodu w Kazachstanie krok po kroku. W tym wpisie go nie znajdziecie. Wzamian daję Wam za to doskonałą okazję do nauki i to najlepszą jej metodą. Nauki na cudzych błędach. Jeśli zatem chcecie wiedzieć czego nie robić, jak stracić wiele cennych godzin w trasie i co w całym procesie wypożyczania samochodu w Kazachstanie może pójść nie tak, ten wpis jest dla Was. A także dla mnie, bo pytanie o auto zadajecie tak często, że z przyjemnością skieruję Was w jedno miejsce traktujące o moich doświadczeniach ;)
Przed wyjazdem, czyli miłe złego początki
Pierwsze rozeznanie odnośnie kazachskich wypożyczalni robiliśmy jakiś czas przed wyjazdem. Zarówno ich liczba jak i wybór dostępnych modeli przedstawiały się całkiem przyzwoicie. Na tyle, by podejść do tematu bez obaw. Załatwimy wszystko na miejscu, pomyśleliśmy (jak pomyśleliśmy tak zrobiliśmy). Wcześniej się udawało to i tu się uda. Nope!
Wypożyczenie samochodu w Kazachstanie – zderzenie oczekiwań z rzeczywistością
Wypożyczalni w Kazachstanie faktycznie jest sporo, jak i dostępnych modeli aut. Problem w tym, że jak się okazało dostępne są one tylko do jazdy w obrębie miasta, czyli dla większości podróżujących stają się po prostu bezużyteczne. Znalezienie wypożyczalni zezwalającej na jazdę w terenie proste nie jest, a już na pewno nie na ostatnią chwilę. Ponieważ wybór takich miejsc jest mocno ograniczony, to i auta rozchodzą się na tyle szybko, że będąc na miejscu nie mieliśmy jak się okazało czego szukać.
Opcje pozostały nam dwie. Wypożyczenie samochodu z kierowcą, którego w podróży należy przy okazji nakarmić i utrzymać lub skorzystanie z mniej oficjalnych pośredników znalezionych w odmętach rosyjskojęzycznego Internetu. Była jeszcze trzecia opcja, lokalny transport. Skorzystalibyśmy z niego z przyjemnością, jednak przy dłuższym czasie pobytu. Ponieważ jednak planowaliśmy jeszcze przeskok do Kirgistanu stwierdziliśmy, że ta opcja bardzo ograniczy wybór miejsc, do których zamierzaliśmy się udać >>
U pośrednika
Zdecydowaliśmy się na opcję numer dwa. No i się zaczęło :)
Po kilku telefonach namierzyliśmy osobę, która miała dostępny samochód w interesującym nas terminie… czyli na już. A konkretnie na jutro. Aby go odebrać i dopełnić niezbędnych formalności musieliśmy udać się do dość odległej dzielnicy na obrzeżach miasta, co następnego dnia uczyniliśmy całą naszą czteroosobową ekipą. Spotkaliśmy się tam z pośrednikiem, który pokazał nam oferowane cacko – Nissana Qashqai w kolorze kawy z mlekiem. Już przez telefon dopytywaliśmy czy brak napędu 4×4 nie będzie stanowił problemu na kazachskich drogach. Pan powiedział, że nie wie, ale wybór mamy taki albo żaden. Ponieważ czas mijał nieubłaganie, wybraliśmy opcję “taki’.
Załatwienie formalności zajęło nam około 4 godzin. Na szczęście koledzy znają rosyjski, jednak możliwość porozumiewania się a analiza rosyjskojęzycznych druczków to jednak co innego. Niestety tylko w takim języku dostępna była umowa najmu i ubezpieczenia. Zweryfikowanie czy wszystko ok zajęło nieco czasu, więcej jednak trwały dygresje, którymi pan poczuł się w obowiązku nas uraczyć. Po wszystkim udał się do domu wydrukować dodatkowe dokumenty. Drukarka słabo współpracowała, lub pan postanowił po prostu zjeść obiad. Czekaliśmy na jego powrót ponad godzinę, myśląc w międzyczasie, że wypożyczenie samochodu szlag trafił.
Na koniec poproszono nas żebyśmy na odwrocie wypisali miejsca na trasie, które zamierzamy odwiedzić. Nie wzbudziło to naszych podejrzeń i na listę wskoczyły Kanion Szaryński, Jezioro Kaindy, czy park Ałtyn Emel, a także okoliczne miasteczka. Nie znaliśmy w końcu dokładnej trasy przejazdu tylko orientacyjne jej punkty. Myśleliśmy, że za pytaniem tym kryje się troska, jeśli nie o nas, to o wypożyczane auto, a także chęć uprzedzenia nas z którymi miejscami Quasquai może sobie nie poradzić. Skala naszej pomyłki objawiła się kilka dni później. Najpierw jednak wystartowaliśmy z Ałmaty i cieszyliśmy się jak dzieci.
Wciągające piaski Kapszagaj
Radość trwała godzinę z haczykiem. Dokładnie tyle ile zajmuje dojazd z Ałmaty nad jezioro Kapszagaj. To właśnie tu niepozorne piaski pokonały naszego kawowego rumaka. Z początku wydawało nam się, że chwila kopania przy kole załatwi sprawę, jednak wrażenie to zostało boleśnie zweryfikowane. Samochód ani drgnął. Zrobiło się już ciemno, a droga przy której utknęliśmy okazała się niezłym zadupiem. Niezłym do tego stopnia, że nie przejeżdżał tamtędy żaden samochód. Gdy w końcu jeden zbłąkany pojazd się pojawił, jego kierowca nie był w stanie nas wyciągnąć. Powiedział jednak, że akurat przypadkiem na położonym nieopodal polu namiotowym jest jego kolega, który zapewne nam pomoże.
Kolega miał na imię Timur i podjechał masywną Navarrą dającą nadzieję na ekspresową akcję ratunkową. Po pierwszej godzinie nadzieja nieco podupadła, po dwóch ulotniła się niemal zupełnie. Nie doceniliśmy jednak kazachskiego zawzięcia i chęci pomocy. Po trzech godzinach przeciągania po piachu i grzania silnika do niemożliwości nasz samochód wrócił w końcu na twardą drogę. Nie wiedzieliśmy jeszcze jak jego bebechy zniosły piaszczyste perypetie, ale i tak uznaliśmy, że w całej tej sytuacji mieliśmy sporo szczęścia. Przez kilka godzin nie przejeżdżał bowiem tędy nikt inny, więc wykorzystaliśmy z powodzeniem jedyną jak się okazało szansę na ratunek.
Akcję zakończyliśmy koło 3 w nocy więc Timur zaproponował żebyśmy udali się z nim na kemping, a on pokaże nam miejsce nad jeziorem gdzie możemy rozbić namioty. Zmęczeni z chęcią przystaliśmy na takie rozwiązanie. Nasza noc nie miała się jednak jeszcze skończyć, bo nie ujechaliśmy kilometra jak dzielna Navarra złapała gumę. Poziom absurdu sięgnął zenitu, gdy nieprzygotowany na tę okoliczność Timur zaimprowizował zatyczkę z kąpielówek. Nad jezioro i zasłużony odpoczynek dotoczyliśmy się przed czwartą.
Następnego ranka okazało się, że nie byliśmy jedynymi, których zwiodły niepozorne pobocza, a na tutejsze piaski nie są odporni nawet miejscowi.
Żarkent – awantura numer jeden
Było po 23.00 kiedy podjechaliśmy pod robotniczy hotel w Żarkencie, w którym wcześniej zarezerwowaliśmy nocleg. Nagle jednemu z kolegów zadzwonił telefon. Okazało się, że to nasz pośrednik postanowił zrobić nam karczemną awanturę. Mimo, że nie był na głośnomówiącym wszyscy mogliśmy usłyszeć jego wrzaski i niemal półgodzinny szaleńczy wywód. Zaoszczędzę Wam pikantniejszych szczegółów. Sedno monologu (bo rozmową nazwać tego nie można) to w skrócie:
- Żarkentu nie było na trasie waszej podróży, złamaliście warunki umowy
- Nie oddam Wam kaucji
- Jesteście oszustami
- Powinienem zdalnie odłączyć wam silnik i nasłać na was policję (i może tak właśnie zrobię)
Kiedy już wykrzyczał wszystko co miał nam do przekazania, pośrednik rozłączył się, nie dając szansy żadnym tłumaczeniom, pytaniom czy odniesieniu się do absurdalnych zarzutów. Wiedzieliśmy, że są one wyssane z palca, gdyż umowa nie stawiała ograniczeń trasy poza tym, by przebiegała w obrębie Kazachstanu.
Pamiętacie jednak punkty, które mieliśmy wypisać na odwrocie? To one posłużyły naszemu pośrednikowi jako pretekst do całej awantury. Naszą podróż cały czas monitorował GPS przekazujący dokładne dane o naszym aktualnym położeniu. Jednak dwie kwestie. Chyba nikt przed rozpoczęciem podróży nie zna pokonywanej trasy co do kilometra. Byłoby to absurdalne. Po drugie, punkty te nie stanowiły przedmiotu umowy. Jednak jeśli nie wiadomo o co chodzi, to oczywiście chodzi o kasę. W tym przypadku o kaucję, którą nasz pośrednik postanowił po prostu przytulić. Pozostało się cieszyć, że odległości pokonywane w piaskach Kapszagaj były zbyt małe i GPS ich nie wychwycił, nie rejestrując tym samym niczego dziwnego ;)
Całą awantura pozostawiła nie tylko niesmak, ale i obawę jak potoczą się dalsze losy wyjazdu.
Shelek – upomnienie numer dwa
A toczyły się bardzo dobrze do czasu, gdy nasz pośrednik postanowił ponownie dać o sobie znać. Tym razem tylko smsowo, jednak poziomem żenady przekroczył nawet swój poprzedni wyskok. Rzecz działa się w miejscowości Shelek (Шелек), gdzie również postanowiliśmy zostać na noc. Krążyliśmy zatem w poszukiwaniu dogodnego lokum. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że ponownie złamaliśmy warunki umowy, bo owszem, miasto było na naszej trasie, ale mieliśmy tylko przez nie przejechać, a nie zbaczać z drogi i zatrzymywać się na dłużej :) Chyba jakikolwiek komentarz jest tu zbędny.
Oddawanie samochodu
Nie muszę zapewne wspominać, że po powyższych przeżyciach nie mieliśmy ochoty widzieć pośrednika już nigdy więcej. Niestety zwrot samochodu wymagał skonfrontowania się z nieuniknionym. Zastanawialiśmy się jakie jeszcze niespodzianki trzymał dla nas w zanadrzu. Ponieważ wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z typem dość niezrównoważonym postanowiliśmy się rozdzielić. Męska część ekipy pojechała zwrócić auto, a damska została w hostelu, by z bezpiecznej odległości nadzorować całą akcję i w razie problemów wezwać posiłki. Samochód miał być zwrócony czysty, więc procedurę oddania poprzedziła wizyta w okolicznej myjni (akurat jedynej w tamtejszej okolicy). I tam zaczęło się robić filmowo.
Otóż niespodziewanie podszedł do nas człowiek, który przedstawił się jako właściciel wypożyczonego Quashqay’a i zaczął pytać o wrażenia z wyjazdu. Opowiedzieliśmy przy okazji o całej historii z pośrednikiem, na co właściciel samochodu zareagował niemałym zdziwieniem. Powiedział, że wie o tym że nasza trasa była namierzana gpsem, ale nie zauważył w niej żadnych nadużyć i że zwrot kaucji jak najbardziej nam się należy. Poza tym nic nie słyszał o tym jakoby nie miałaby ona być nam zwrócona. W tej chwili stało się jasne, że pośrednik pogrywa nie tylko z nami, ale i z właścicielem, z którym najprawdopodobniej nie zamierzał dzielić się zatrzymanymi pieniędzmi.
I tak zrodził się iście szpiegowski plan. Właściciel poprosił żebyśmy przemilczeli nasze spotkanie i nagrywali rozmowę z pośrednikiem, a także poprosili o zwrot kaucji. W razie odmowy, mieliśmy smsem wezwać właściciela, który zamierzał czekać w pobliżu. I tak właśnie się stało. Chłopaki najpierw odwiedzili z pośrednikiem pobliski warsztat (w którym o dziwo okazało się, że przygody na trasie nie zostawiły na aucie żadnego śladu), a później rozpoczęli procedurę zwrotu auta z włączonym mikrofonem. Atmosferze spotkania daleko było do sympatycznej, pośrednik powtórzył mniej więcej to co podczas pierwszej awantury, tym razem jednak dużo spokojniej. Niestety nie do końca wypalił plan rozdzielenia się i trzymania pośrednika z dala od naszego miejsca zamieszkania, bo zażyczył sobie od nas dokumentu, który jak wydawało nam się powinien pozostać u nas. Przyjechał więc w pobliże naszego hostelu i tu kontynuowana była cała akcja.
Gdy koledzy usłyszeli, że kaucja nie będzie nam zwrócona zgodnie z umową napisali do właściciela, który w krótkim czasie zjawił się na miejscu. Nie widziałam miny zaskoczonego pośrednika, ale ponoć zdecydowanie jest czego żałować. Zaraz potem panowie zamknęli się w samochodzie i długo debatowali żywo przy tym gestykulując. W końcu pośrednik wyszedł, trzasnął drzwiami i szybkim krokiem ruszył w siną dal. Tyle go widzieliśmy.
Właściciel oznajmił, że już wcześniej miał co do pośrednika pewne podejrzenia, jednak brakowało mu dowodów że był przez niego oszukiwany, a teraz gdy je zdobył zakończył z nim współpracę.
Tak zakończyła się cała sprawa. Oddanie samochodu zajęło nam tymczasem cały dzień, który jak się domyślacie zamierzaliśmy spożytkować nieco inaczej. Ostatniej nocy towarzyszyła nam również obawa, że wkurzony pośrednik wróci, by odpłacić nam za niepowodzenie w biznesie. Tak się na szczęście nie stało.
Epilog
Do tej pory nie mamy pewności czy pośrednik faktycznie działał na własną rękę i oszukiwał właściciela samochodu czy też panowie działali w zmowie i byliśmy świadkami zaaranżowanej przez nich tragikomedii. Wydaje się ona trochę bez sensu i naprawdę wystarczyło dużo mniej zachodu żeby oskubać nas z tych 6 stów kaucji. Wątpliwości budzi jednak fakt, że właściciel co prawda współczuł nam straconych pieniędzy, nie kwapił się jednak by zapłacić za swego współpracownika, a później na własną rękę domagać się zwrotu. Zamiast tego proponował byśmy następnego dnia poszli razem załatwić sprawę poprzez notariusza, co wiązało się z pozostaniem na miejscu kolejnych dni, których już nie mieliśmy i dopełnianiem kolejnych formalności, na które totalnie nie mieliśmy ochoty. Cóż, może tak się to w Kazachstanie załatwia. Wolimy myśleć, że właściciel nie maczał palcy w całym zajściu. Zresztą, chcieliśmy zostawić już tę sprawę za sobą i ruszyć w dalszą drogę, wiodąca do Kirgistanu >>
Jak widzicie w naszym przypadku wypożyczenie samochodu w Kazachstanie okazało się przedsięwzięciem dość karkołomnym, które długo pozostanie w naszej pamięci. Warto jednak dodać, że było to jedyne złe doświadczenie podczas całego wyjazdu. W większości sytuacji Kazachowie okazali się ludźmi serdecznymi i pomocnymi, więc absolutnie nie oceniajcie ich przez pryzmat powyższej sytuacji. Wręcz przeciwnie, możecie spodziewać się po nich wiele dobrego, a wyjątki jak wiecie spotkać można wszędzie.
Bilans zysków i strat
Mimo powyższych perypetii historię tę mogę podsumować na plus. Zwłaszcza z perspektywy czasu.
Straty:
- Czas – niefrasobliwe podejście do tematu wynajmu wyjęło nam mniej więcej 3 dni z podróży
- Nerwy – pośrednik dał nam nieźle popalić i nie raz przez niego skakało nam ciśnienie
- Kasa – kaucja do nas nie wróciła, więc byliśmy w plecy około 6 stów. Umówmy się, zwłaszcza przy podziale na 4 osoby to żadne duże pieniądze. Bolało głównie to, że zostaliśmy oszukani i mówiąc wprost pieniądze zostały nam ukradzione.
Plusy:
- Mimo 3 dni w plecy udało nam się dotrzeć do większości zamierzonych miejsc, co w przypadku lokalnego transportu nie udałoby się w takim czasie
- Z perspektywy czasu całą historię wspominamy jak trzymający w napięciu, ale i dość zabawny film
- Może ta historia pozwoli nam wyciągnąć wnioski na przyszłość i dwa razy zastanowimy się z odkładaniem niektórych rzeczy na ostatnią chwilę, czego i Wam życzę ;)
A jeśli nie chcecie powtarzać naszych błędów, możecie skorzystać z usług tej wypożyczalni >> Znajomi donoszą, że jest w porządku.
O podróżowaniu po Kazachstanie samochodem przeczytacie też u Izy i Mariusza >>