Upamiętnienie i oddawanie czci zmarłym jest zwyczajem niemal uniwersalnym i dotyczy zdecydowanej większości krajów oraz kultur. Sposób, w jaki czynią to Meksykanie, urósł jednak do rangi symbolu, z którym ich kraj kojarzony jest również daleko poza swymi granicami.
Obchody Święta Zmarłych w Meksyku są barwne i głośne. To kolorowe parady, trupie makijaże, przystrajanie domów i miast oraz czuwanie lub zabawa na cmentarzu przez całą noc. Więcej o historii, obchodach i symbolice święta, a także niespodziankach czekających w świątecznym Mexico City przeczytacie w poprzednim wpisie >>
O ile skupiał się on na tym, co zaoferowało nam Dia de Muertos za dnia, poniżej nieco o tym, jakie niespodzianki szykowała dla nas meksykańska noc.
Zdecydowaliśmy się na spędzenie jej w Xochimilco, części miasta Meksyk słynącej z tradycyjnych, lecz bardziej kameralnych obchodów niż w centrum stolicy. Xochimilco to także miejsce znane z kanałów, które są pozostałością po precyzyjnym systemie transportu wodnego zbudowanego przez cywilizację Meszików (Azteków).
Przyjazd do Xochimilco
Do Xochimilco dotarliśmy pod wieczór, teoretycznie w sam raz, aby wziąć udział w obchodach święta. Początki wieczoru nie zwiastowały jednak niczego dobrego. Zarezerwowany przez nas nocleg “kilka minut piechotą od kanałów” okazał się od nich oddalony 20 minut jazdy samochodem (którego na imprezę nie zamierzaliśmy zabierać). Dowiedzieliśmy się zresztą o tym po uprzednim odwiedzeniu pobliskiej wioski, którą wzięliśmy za centrum wydarzeń właśnie ze względu na bliską odległość od naszej kwatery. Tam powiedziano nam, że w wiosce jest już właściwie po wszystkim, a nad kanały czeka nas około pół godziny jazdy.
Nasze nieco zrezygnowane spojrzenia przyciągnęła stojąca samotnie taksówka. Po dłuższej chwili zastanowienia załadowaliśmy się do środka i poprosiliśmy o kurs nad kanały Xochimilco (raczej nas nie naśladujcie, gdyż w Meksyku odradza się korzystania z taksówek “z ulicy”. Znacznie bezpieczniej jest zadzwonić do konkretnej korporacji). Podróż odbyła się na szczęście bez zakłóceń i dwa kwadranse później wysiedliśmy przy charakterystycznych dla Xochimilco kolorowych łódkach.
Od początku było tu jednak podejrzanie cicho, a na ulicach nie działo się właściwie nic. Od czasu do czasu spotykaliśmy poprzebieranych mieszkańców, trafiliśmy do garażu robiącego za horror house, jednak hucznej zabawy nic nie zapowiadało. Nieco zrezygnowani zaczęliśmy błąkać się po okolicy analizując jak daleko mamy stąd do najbliższego cmentarza. A było daleko na tyle, że postanowiliśmy udać się tam dopiero następnego dnia, by choć zobaczyć przystrojoną świątecznie nekropolię. Było to poniżej naszych oczekiwań, ale cóż, w podróży nie wszystko wychodzi tak, jak byśmy chcieli. I gdy już nieco zniechęceni wędrowaliśmy po uliczkach Xochimilco, usłyszeliśmy w oddali śpiewy i dźwięki muzyki. Z początku ciche, jednak narastające z każdym krokiem. Niedługo później dostrzegliśmy majaczące w oddali postaci, które już niebawem okazały się kierować prosto na nas.
Parada podczas Dia de los Muertos
I tak tajemnica pustek w mieście została rozwiązana. Kiedy my błąkaliśmy się po uliczkach Xochimilco, jego mieszkańcy zebrali się w jednym miejscu, by niebawem ruszyć przez miasto w roztańczonej paradzie. Znalazłszy się na drodze rozbawionego tłumu, ruszyliśmy w miasto wraz z nim, znów poniekąd przez przypadek znajdując się w centrum wydarzeń. Przeszliśmy tak razem kilka kilometrów, aż do momentu gdy impreza zaczęła przygasać, a ludzie rozeszli się, by poczynić przygotowania do dalszej części wieczoru.
Parada w Xochimilco Parada na ulicach Xochimilco Parada w Xochimilco
Pech chciał, że do najbliższego cmentarza mieliśmy spory kawałek, a opcje transportu nie rozpieszczały. Postanowiliśmy zatem coś zjeść i przemyśleć co zrobić z tak pięknie rozpoczętym wieczorem. Głód mieliśmy chyba wypisany na twarzach, bo po chwili zaczepił nas jeden z miejscowych i zaproponował spacer do jego knajpki. Spacer okazał się skakaniem z łódki na łódkę, bo tylko tak można było dostać się do miejsca, które i z knajpką jak się okazało niewiele miało wspólnego. Na ganku stał po prostu prowizoryczny grill, obok skrzynka piwa z pobliskiego sklepu i leciwy boombox grający lokalne przeboje. Klimat w sam raz na ogarnięcie kilku tacos i quesadilli. Ponieważ przestrzeni nie było tam zbyt wiele, a pan naganiacz skutecznie pozyskiwał klientów, po pewnym czasie postanowiliśmy zwolnić miejsce kolejnym głodnym, a sami (skacząc po łódkach) udaliśmy się dalej.
Nowe znajomości
Nadal bez konkretnego planu, postanowiliśmy wstąpić jeszcze na jedno. Padło na kameralny lokal Senora Michel, gdzie biesiadowało już nieco uczestników niedawnej parady. Zamówiliśmy po piwie, później drugim, coraz lepiej zaznajamiając się z (jak się okazało) właścicielem lokalu. Alex spędził kilka lat w Europie, co znacznie wpłynęło na jego znajomość angielskiego i podniosło poziom naszej konwersacji (hiszpańskim operowaliśmy bowiem wówczas na poziomie podstawowym). Do rozmowy przyłączało się coraz więcej znajomych Alexa, bawiących się wcześniej w pokoju na zapleczu. Na stół wjechały przekąski i kolejne trunki a atmosfera stawała się coraz bardziej swobodna. I kiedy wydawało się, że jesteśmy w środku imprezy, Alex oznajmił, że niestety niebawem musi zamknąć lokal. Wyjaśnił, że wszyscy razem wybierają się na cmentarz.
“A może chcecie jechać z nami!?”
“Serio?”
“Chodźcie, w Święto Zmarłych nie może ominąć was najlepsze!”
Długo nie daliśmy się prosić. Krótka wymiana spojrzeń i już po chwili wsiadaliśmy do jednego z dwóch jadących na cmentarz samochodów. Poza nadmiarową liczbą osób musiały się w nich zmieścić duże głośniki i spory zapas piwa, po który zatrzymaliśmy się po drodze. Tak zaopatrzeni, około pół godziny później znaleźliśmy się na miejscu.
Dia de los Muertos – noc na cmentarzu Noc na meksykańskim cmentarzu w Święto Zmarłych – Xochimilco Noc na meksykańskim cmentarzu w Święto Zmarłych – Xochimilco
Noc na cmentarzu – esencja Dia de Muertos
Kolorowe przebrania i trupie makijaże, przystrojone miasta i głośne parady, wszystko to składa się na niesamowity klimat meksykańskiego Święta Zmarłych. Jednak nic z wyżej wymienionych nie równa się atmosferze, panującej w nocy na miejscowych cmentarzach. Gdy dojechaliśmy na miejsce lekko po północy, nekropolię wypełniały tłumy. Przystrojone aksamitkami groby stają się centrum wydarzeń tej nocy. Zgromadzeni wokół nich ludzie zachowują się bardzo różnie. Jedni czuwają przy nagrobkach w skupieniu, drudzy tylko rozmawiają, inni jedzą i piją (z naciskiem na to drugie), jeszcze inni śpiewają i tańczą. Przy niektórych mogiłach odbywa się regularna impreza, z akompaniamentem orkiestry lub sporej wielkości głośników. Wszystkich zaś łączy jedno – oczekują powrotu zmarłych bliskich na tę jedną noc. Cmentarze wypełnia tej nocy niesamowita energia, a dudnienie basów niesie się kilometrami nad miastami Meksyku.
Dla większości Meksykanów święto zmarłych nie jest świętem smutnym. Dia de los Muertos to czas radosnego wspominania tych, którzy odeszli oraz nadziei, że kiedyś wszyscy spotkamy się w lepszym świecie po drugiej stronie.
Ten, jak i wiele innych tematów mieliśmy okazję poruszyć, pozostając na cmentarzu do 4.00 nad ranem. Udział w świątecznych obchodach był dla mnie jednym z najważniejszych doświadczeń podczas wizyty w Meksyku, a wspomnienie towarzyszącej mu atmosfery do dziś budzi we mnie niemałe emocje. Jestem wdzięczna, że meksykańscy znajomi umożliwili nam spędzenie tej niezwykłej nocy razem z nimi i że świąteczna noc właśnie tak się potoczyła. Lepiej po prostu nie mogła.