Ten wyjazd w Tatry właściwie miał się nie odbyć, w każdym razie nie w zaplanowanym terminie. Od kilku dni większość pogodowych źródeł donosiło o uporczywych ulewach, mających nawiedzić góry akurat w dniach, gdy zaplanowałyśmy zdobywać je w wąskim damskim gronie.
Po chwilowej rezygnacji nastąpił zwrot i stwierdziłyśmy, że ulewy nam niestraszne, a zamiana trekkingu po górach na rajd po knajpach nie będzie ostatecznie najgorszym rozwiązaniem.
Gdy wysiadłyśmy na zakopiańskim dworcu przeczuwałyśmy, że pisane nam będzie właśnie to ostatnie. Ruszyłyśmy w stronę zarezerwowanej kwatery, rozlokowałyśmy się w przytulnym pokoju na poddaszu i z kubkami gorącej herbaty wsłuchiwałyśmy się w stukające o parapet krople.
Nie minęło wiele czasu, gdy okazało się, że pogłoski o nieprzerwanych ulewach były mocno przesadzone, a deszcz opornie, ale jednak zaczął odpuszczać. Opady zelżały na tyle, że zdecydowałyśmy się ruszyć na szlak.
Jesień w Tatrach
Każda pora roku ma swój urok, zwłaszcza w górach. Ten wyjazd, mimo niepewnych początków, utwierdził mnie w przekonaniu, że jesienią jest tu szczególnie pięknie. To nie była złota polska jesień, lecz ta mglista, wietrzna i wilgotna. Warunki zmieniały się z minuty na minutę, a nisko zawieszone chmury oplatające zbocza co chwila zmieniały położenie, gwarantując wspaniały spektakl. A że prognozy najwyraźniej wystraszyły większość górołazów, widoki te miałyśmy tylko dla siebie. Tak pustych tatrzańskich szlaków nie widziałam nigdy wcześniej. A oto i one:
Na koniec letni widok z Rysów, choć spokojnie może robić za jesienny. A lubię go na tyle, że nie mogłam się powstrzymać ;)