Rezerwat Focul Viu znany jest jako „płonąca ziemia” lub rezerwat żywego ognia. Wydobywający się spod ziemi metan płonie tu samoistnie, pokrywając teren nieregularnym, raz wysokim, to znów ledwo tlącym się ogniem. Spektakl czerwonych, żółtych i błękitnych płomieni najbardziej zachwyca wieczorem, lepiej jednak wybrać się tam, gdy jeszcze jest jasno.
Do rezerwatu, położonego w gminie Andreiaşu de Jos, dotrzeć niełatwo. Prowadząca do niego szutrówka to prawdziwe wyzwanie dla zwykłej osobówki. Tym bardziej, że zanim trafimy na miejsce, zapewne przejedziemy nią w tę i z powrotem nie raz. To nic, że mamy mapę. I tak będziemy pytali o drogę i usłyszmy, że to już prawie tutaj, jeszcze tylko 2 kilometry. I tak kilka razy. Aż dojedziemy do mostu, za którym zobaczymy sklep przy kościele. Wówczas skręcimy tylko przy wzgórzu, podjedziemy kawałek i będziemy na miejscu.
Tak, tylko o które dokładnie wzgórze chodzi… i o który most (bo jak się okazało niedawno został zbudowany kolejny). Niestety pierwszy strzał okazał się chybiony. Musieliśmy wyglądać jak zdrowo powaleni, przytykając zapalniczki do każdej napotkanej dziury w ziemi. Po kolejnych wskazówkach miejscowych zrobiliśmy podejście (a właściwie podjazd) do wzgórza numer dwa. Podjechaliśmy w górę raz, później drugi. Kręciliśmy się w kółko i nic.
To miała być ostatnia próba. Ruszyliśmy powoli dokładnie się rozglądając… Jest!! Zatrzymaliśmy się i nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. „Płonąca Ziemia” to jakby nie było fenomen na skalę europejską. W każdym innym kraju świetnie widoczne znaki wskazywałyby drogę już wiele kilometrów od celu. Gdybyśmy nie byli pewni, czy dotarliśmy na miejsce, budka z biletami i kolejkami turystów rozwiałaby nasze wątpliwości. Nie w Rumunii. Tu o dotarciu do nieogrodzonego, niepilnowanego przez nikogo rezerwatu informuje oddalony z 3 metry od drogi pałąk, z przekrzywioną drewnianą tabliczką, na której ktoś odręcznie napisał Focul Viu.
I całe szczęście. Dzięki temu możemy cieszyć się ognistym przedstawieniem w samotności. Zmrok zapadł już jakiś czas temu. Postanawiamy spędzić noc pod niesamowicie rozgwieżdżonym niebem. Nie rozkładamy nawet namiotu. Rano budzi nas zaskoczona grupka turystów. Wyruszyli chyba w nocy, skoro dotarli tak wcześnie… albo to tylko my byliśmy tak nieogarnięci w nawigacji. Jeszcze tyko pieczona kiełbaska na śniadanie (z metanowego ogniska, a jakże) i ruszamy dalej…
Ps. Dane dotyczą roku 2007. Jak stosunek mostków i sklepów ma się do wzgórz obecnie, nie mam pojęcia. Być może istnieją już mapy, które przystępnie przedstawiają sprawę.