W Tajlandii autobus jest dość popularnym środkiem transportu, choć nie tak bardzo, jak na przykład na Cejlonie. I w przeciwieństwie do Sri Lanki, w Tajlandii lepiej postawić na pociągi czy skutery.
Jeśli jednak zdecydujemy się na podróż autobusem, możemy liczyć na niespodzianki. Tak było przynajmniej w moim przypadku. Po pierwsze naszemu pojazdowi daleko było do tego, co zazwyczaj mamy na myśli słysząc o autobusie. Wykonany był przede wszystkim z drewna.
Z dwójką znajomych byliśmy akurat jedynymi pasażerami i nasza jazda przebiegała bez zakłóceń… do momentu gdy zorientowaliśmy się, że wąskie dróżki, którymi jedziemy od jakiegoś czasu, na pewno nie prowadzą na dworzec, na który mieliśmy zamiar się dostać. Wcześniej kierowca zapewniał, że tam się właśnie udaje. Stwierdziliśmy, że najwyraźniej nastąpił poważny zgrzyt w komunikacji.
Nasze zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy kierowca wjechał na czyjąś posesję, zaparkował w garażu i poprosił o opuszczenie pojazdu. WTF? Staliśmy chwilę skołowani, czekając na rozwój wypadków. Nasz kierowca wyjechał z drugiego garażu zwykłą osobówką i gestem dłoni zaprosił nas do środka. W końcu wszystko stało się jasne. Po co z trzema osobami na pokładzie pokonywać trasę pojazdem spalającym hektolitry, gdy można podróżnych podwieźć ekonomicznym autem. Nie pytajcie tylko co z podróżnymi czekającymi na kolejnych przystankach. Musieli się najwyraźniej zadowolić kolejnym transportem (choć z drugiej strony, po drodze żadnego przystanku już nie widziałam). Trzymanie autobusu we własnym garażu również nie jest w Tajlandii powszechną praktyką. To chyba taka fantazja naszego kierowcy. Na dworzec dotarliśmy na czas.