Podczas sierpniowej pełni księżyca do Baia das Gatas, położonego na wyspie Sao Vicente, zjeżdżają tłumy. W trakcie trwającego tu wówczas festiwalu muzycznego miasteczko (określenie nieco na wyrost) nie śpi przez 3 dni. W październiku wygląda jakby spało cały czas.
Senne krajobrazy Sao Vicente
Gorącymi, lecz wietrznymi uliczkami przechadzają się naprawdę nieliczni. Szczelnie pozamykane okna, ciemne nawet wieczorem, zdradzają, że domy stoją puste, czekając na powrót właścicieli. Kilka osób siedzi przed Take Away Atlanta. To jedyna czynna tu knajpa, oferująca także nocleg (poza sezonem również jedyny). Menu nie oferuje zbyt ciekawych dań, za to w cenach mocno „turystycznych”. Ponieważ rozstawienie namiotu nie bardzo wchodziło w grę, skorzystaliśmy z noclegu. Z jedzenia już nie.
Baia das Gatas to miejsce nieco odrealnione. Rano budziło nas zawodzące miauczenie wysmarowanego na niebieskiego kota, który wyjątkowo upodobał sobie miejsce tuż pod naszym oknem.
Tutejsza laguna, naprawdę piękna, zachęca do zanurzenia się w jej wodach. Zwłaszcza w męczącym upale. Niestety, przemierzając jej sięgające kolan wody, można się raczej spocić niż orzeźwić. Dopiero po przejściu około kilometra możliwe jest jako takie zanurzenie.
To miejsce, gdzie nieopodal nie tak dawno wybudowanych, pustych domów przyjezdnych, leży wioska, w której ludzie od lat żyją tak samo. Wioska zbudowana z kamieni i baraków, gdzie egzystencja zależy od udanych połowów. To miejsce, gdzie w lazurowych wodach odbijają się ciemnozielone góry, nad którymi, mimo słonecznej pogody, prawie ciągle zalegają ciężkie chmury. Tu oczy mają prawdziwą ucztę.
- Przestrzenie Baia das Gatas
- W Baia das Gatas, Cabo Verde.
- Take Away Atlanta
- Przestrzenie Baia das Gatas
- W Baia das Gatas, Cabo Verde.
- Baia das Gatas, Cabo Verde.
- W Baia das Gatas, Cabo Verde.
Kreolsko-włoska gościnność
Rezygnując z menu oferowanego przez Take Away Atlanta, pozostaliśmy zdani na korzystanie z własnych zapasów. Pewnego dnia niestety krzesiwo odmówiło posłuszeństwa i o wrzątku mogliśmy tylko pomarzyć. Wokół wszystko zamknięte i tylko robotnicy remontujący dom na przeciwko dawali względną nadzieję. Gdy wybraliśmy się do nich po wrzątek okazało się, że w przeciwieństwie do okolicznych domów, ten nie był opuszczony.
Zamieszkiwał go Włoch, który po latach tułaczki po świecie, na Zielonym Przylądku znalazł swoje miejsce na ziemi. Znalazł też żonę, Jandirę, pochodzącą z Mindelo. Z większego miasta postanowili przenieść się na odludzie i teraz mieszkają tu we trójkę (z dzieckiem Jandiry). Wrzątku mieliśmy już pod dostatkiem, jednak nowo poznani znajomi kategorycznie stwierdzili, że pojawimy się u nich na obiedzie. I tak gorące kubki zamieniliśmy na kuchnię włoską w naprawdę dobrym wykonaniu. Nasi gospodarze nie mówili po angielsku. Znali kabowerdyjski, włoski i portugalski, czyli języki, których my, poza pewnymi zwrotami, nie rozumieliśmy. A jednak mój (też niezbyt dobry) hiszpański nieco ratował sytuację i tak mieszanka włosko-hiszpańsko-portugalska towarzyszyła nam do wieczora. Po raz kolejny język nie okazał się barierą. Zrozumieliśmy zaskakująco wiele.
I liczymy, że kiedyś, w Polsce uda nam się zrewanżować ;)
- Mieszkańcy Baia das Gatas, Cabo Verde.
- W Baia das Gatas, Cabo Verde.
- W Baia das Gatas, Cabo Verde.
- W Baia das Gatas, Cabo Verde.
- Mieszkańcy Baia das Gatas, Cabo Verde.
- Baia das Gatas, Cabo Verde.